Edward Jon – wspomnienie (4)
Praca pod ziemią
Praca pod ziemią jak wiadomo z reguły zwalniała z obowiązku odbycia zasadniczej służby wojskowej. Edek miał taką możliwość, ale z niej nie skorzystał. Z perspektywy minionego czasu sam przyznał, że to był bardzo dobry ruch z jego strony. W wojsku przede wszystkim rozwinął swoje pasje muzyczne, podszkolił swój warsztat wokalny i nabył obycia scenicznego. To jak się okazało przydało mu się w przyszłości. Praca pod ziemią nie wypełniała mu całego życia. Szukał nieustannie tzw. odskoczni od tego wszystkiego co wiązało się z jego obowiązkami zawodowymi.
Pracę na kopalni zaczął w 1980, zakończył w 2007 r., przechodząc drogę od ładowacza do nadsztygara. Pracował na kopalni Wawel i Bielszowice. Kontynuował rodzinne tradycje, bowiem był przedstawicielem kolejnego czwartego pokolenia, z którego ktoś podjął pracę na kopalni.
W rozmowie z 2019 roku pytany o to jak wspomina okres swojej pracy zawodowej na dole, odpowiedział, że gdy ktokolwiek go o to pyta wraca do traumatycznych wydarzeń jakie już na zawsze będą mu towarzyszyły we wspomnieniach z pracy pod ziemią.
Historia ta miała miejsce 12 grudnia w 1986 roku na kopalni Zabrze-Bielszowice ruch Poręba. Edward Jon podzielił się nią w tekście pt.,,Niemoc”, który został zgłoszony do jednego z konkursów o tematyce górniczej.Nagrodzony tekst został umieszczony w książce ,,Życie po wypadku ”
Edward Jon
NIEMOC
Historia – każdy się jej uczy. Historia to świat, to dzieje, to zdarzenia, to wojny, to zdarzenia rodzinne, to także małe historie, które każdy przeżył i widział – dobre i złe, z którymi dzielić się chce albo nie. Są też historie, które są na dnie w sercu, o których ciężko opowiadać. Przychodzi jednak chwila, kiedy trzeba coś sobie przypomnieć i komuś to przekazać. Ta historia wydarzyła się 15 lat temu, trwała 10 dni lecz skutki pozostały do dzisiaj i będą trwały do końca życia ludzi, którzy ją przeżyli, a może i dłużej…
Dzień jak co dzień, zwyczajny dzień górniczy. Żona budzi mnie do pracy, śniadanko, kromy na szychta, całus i słowa : „Z Panem Bogiem. Szczęśliwej szychty”. Dojeżdżam do kopalni (nic nie wskazywało jeszcze przed bramą tego co się stało). Wchodzę do biura i słyszę: „Tąpnęło na Twojej ścianie, chyba jeden nie żyje”. Zimny pot oblał moje ciało, odbieram telefon, słyszę głos naczelnego: „Przychodź na dyspozytornię”. Tam dowiedziałem się co jest grane. Tąpnęło na ścianie 303 w pokładzie 507 lecz prawdziwsze jest określenie „trzęsienie ziemi pod ziemią”. Jak się później okazało zabrało prawie 200m chodnika podścianowego (prawie na zero), do tego wypływ metanu, który wypierał tlen. Udałem się szybko do łaźni, po drodze wziąłem pięciu ludzi z oddziału (chociaż chciało iść więcej), droga do szybu wolna, od razu zjazd, maszynka przywiozła nas pod punkt zbiorczy. Po drodze cisza, milczenie, w głowie rodziły się pytania: „Ilu tam zostało?” oraz „Ilu jest żywych?”.
Rozdzieliłem posterunki obstawy. Sam udałem się w stronę chodnika nadścianowego upadową „Beckera”. Człowiek szedł w dół w takim transie, że nie zwracał uwagi na nierówności i przeszkody tak jakby w ogóle nie stąpał po spągu. Doszedłem do skrzyżowania, zobaczyłem zastęp, trzymali nosze, spojrzałem… to był Heniek! Nie dawał znaku życia, wydawało się, że miał lekki uśmiech pod czarnym wąsikiem, ale nikt nie bawił się w rachunku „żyje czy nie”, jest nadzieja, trzeba go wynieść do góry. Z naprzeciwka idzie lekarz i to było ważne! Tak w trzy-czwarte upadowej stał lekarz i pracownik BHP. Położyliśmy Heńka na spągu, lekarz pochylił się nad nim, sprawdził tętno… i przeżegnał się. Nastała cisza…nagle głos rozpaczy : „Ratuj go!”, była szarpanina, nerwy lecz to już nic nie zmieniło. Wynieśliśmy Heńka na przekop, wóz sanitariuszy odwiózł go pod szyb, a w nas pozostała tylko niemoc. Nie ma gorszego odczucia niż to jak człowiek chce pomóc, ale nie może…
To zdarzyło się naprawdę. Był to tylko jeden z epizodów, który wydarzył się podczas tej akcji ratowniczej, która trwała od 12.12.1996 do 22.12.1996 roku. To trzęsienie ziemi pod ziemią zabrało ze sobą 6 ofiar, a pozostawiło ich rodzinom oraz ratownikom biorącym udział w akcji tragedię na całe życie. Byłem podczas tej akcji kierownikiem bazy od strony Bielszowic i dobrze byłem zorientowany w tym jakie jest poświęcenie tych ludzi, którzy brali udział w tej akcji.
To właśnie jest historia, która jest tylko małym epizodem, ale te małe historie muszą być i trzeba o nich przypominać, żeby ktoś mógł kiedyś powiedzieć, że to zdarzyło się naprawdę…
„
Wyrwaliśmy Cię matce naturze, podziemnym skarbom,
Miałeś jeszcze uśmiech, pod czarnym wąsikiem,
Myśleliśmy, że otworzysz oczy i powiesz: Szczęść Boże!
Ale Ty milczałeś, a w nas pozostała ta niemoc…niemoc”
*
Tego rodzaju tragiczne zdarzenia pod ziemią niestety miały miejsce dosyć często. To też pokazuje, że każdy zjazd na dół był dla górnika udaniem się w otchłań niepewności.
Ciężka i niebezpieczna praca pod ziemią darzona była przez wszystkich należnym szacunkiem i uznaniem. Okres Barbórki zaś był czasem gdy środowisko górnicze urządzając biesiady, czy karczmy górnicze świętowało w tym okresie, na moment oddalając te niedobre myśli , które towarzyszyły im podczas każdego zjazdu w głąb kopalni.
Podczas karczm piwnych Edek był w swoim żywiole, swobodnie czując się przy mikrofonie jako prowadzący , często też sięgając po śląskie i górnicze muzyczne przyśpiewki i przeboje .
Wieloletnie doświadczenia muzyczno- estradowe w pewnym stopniu ograniczone w czasie kariery zawodowej Edek rozwijał już po przejściu na emeryturę .Tu podczas występu z orkiestrą KWK Bielszowice.
Edward Jon tuż po szychcie